...
Kamienica, w ktorej zamieszkalismy w Rzeszowie, przy ulicy Grottgera, nosila numer, jak sie zdaje 869, bo naowczas numerowalo sie w miastach kazdy nowozbudowany dom, niezaleznie od tego, przy jakiej stal ulicy.
Ulice i miasto to byl swiat nieznany, gdyz moj swiat konczyl sie na Atlasie bramy z jednej strony, jak swiat starozytny, i na rzekach Oxus i Jaxartes - z drugiej, tzn. na scieku wody od studni na podworzu.
Na podworko od wczesnego rana wysypywala sie dzieciarnia z kamienicy, zmierzajac albo do wody studziennej, gdzie sie dybalo na pszczoly, aby im,zabitym, z odwloka miod wysysac, gdzie jednak, przede wszystkim, znajdowala sie pompa.
Trzeba wielkiej sprawnosci, aby przetrzymawszy dlonia wode pod pompa nie bluznac w twarz sobie samemu, lecz dalekim a celnym lukiem opryskac plochliwa dziewczyne lub slabszego towarzysza zabaw.
Trzecim ulubionym miejscem byla sionka, kedysmy probowali wabic kruszynami chleba wroble, aby im potem nagle odcinac droge do wolnosci.
Raz za mojej pamieci Antek Czechnicki schwycil wrobla, ale mu on zaraz umknal z otwartej dloni.
Kamienica byla wlasnoscia pana Czechnickiego, rumianego na gebie i czegos zawsze zlego, ktory nigdy nie raczyl spojrzec na dzieci, chocby mu sie najnizej klanialy. Sam mial ich sporo. Zezowata Wicke, ktora z upodobaniem oblewalem woda z pompy, znacznie starsza Janke, ktora raczyla sie czasem znizac do rur betonowych ukazujac biale majteczki z koronkami, Antka, naszego przywodce i dorosla juz panne Manie, rozsiewajaca odyrzajace zapachy. Kiedy przechodzila balkonem, z dolu widac bylo pianki jej falbanek. Procz nas i Czechnickich kamienice zamieszkiwal pan Bryl. Mial psa do siebie podobnego, jakby mlodszego brata. Mieszkanie pani Zapiorkowskiej na odleglosc parowalo stechlizna. Jej syn, garbusek Stas, ktoremu wiek trudno bylo okreslic, bo z wygladu przypominal dziecko, ale nam wytykal,ze jestesmy smarkacze, stale prosil o kromke chleba z maslem lub powidlem, a mogl tych kromek zjesc nieskonczona ilosc. Antek czasem dopuszczal mnie, w roli nagonki, do polowania na szczury w podworkowej wygodce. Zaden szczur nigdy nie zginal z jego reki, ale ogonow utracil niemalo. Ja zas zawdzieczam mu pierwsze i ostatnie w zyciu dreszcze przygod mysliwskich.
Do domku dzidkow, rodzicow ojca, na Mackowce, nad samym wislokiem, chodzilo sie tylko w wielkie uroczystosci. Dziadka uwazalem za jedna z najwybitniejszych postaci miasta, bo w farze poprzedzal zawsze z guba swieca w dloni zakrystiana zbierajacego datki na tace.
Na Mackowke szlo sie ulica Panska, potem pod zawsze
kwitnacymi kasztanami, a im dalej tym glebiej brnelo sie w blocie.
Najciekawszy w domu byl strych z baniami osich gniazd i jablkami, zlozonymi tu, zeby dojrzaly. Ale czar Mackowki wynikal z dwu innych okolocznosci: po piaszczystej szkarpie mozna bylo zjezdzac na spodniach prosto do Wisloka, zas w kacie sadu rosl las wysokich pokrzyw. Byla to milczaca, ale wroga i podstepna armia.
Wyprawy na Mackowke traktowalem jako krucjaty przeciwko pokrzywom.
Orezem zwykl bywac kolek wyrwany z plotu. Cielo sie nim do utraty tchu w zdradliwa gestwine, siejac straszliwe spustoszenie w wysokopiennym lesie. Nie obywalo sie bez strat wlasnych. Na Grottgera wracalem zwykle mocno poparzony, z bablami na rekach, nogach i twarzy.
Po jednej z takich krucjat powiedziala mi babka bardzo nierada:
- Wygladasz jak indycze jajo.
Pobieglem szybko do lustra, aby zobaczyc jak wyglada indycze jajo, ktoregom przedtem nigdy na oczy nie ogladal. Nie doszedlem wszakze, w czym moglbym je przypominac: rozwichrzonymi wlosami, odstajacymi uszami, czy tez poparzonymi od pokrzyw policzkami. Matka nie umiala zaspokoic mojej ciekawosci.
- Mamusiu, czy ja jestem podobny do indyczego jaja ?
- Kto ci to powiedzial ?
- Babcia.
- E, ona zawsze cos wymysli.
Dopiero siostra nasycila moj glod wiedzy.
- Haniu, czy wiesz, jakie jest indycze jajo?
- Wiem.
- Jakie ?
- Piegowate, tak jak ty. I do tego rudy. I z klapciastymi uszami.
Pobieglem znowu do lustra. Przygladalem sie dlugo. Zrobilo mi sie smutno.
Stwierdzilem,ze wygladam inaczej niz sostry, Antek Czechnicki a nawet zezowata Wicka. Wreszcie szepnalem do mojego odbicia:
- Jestes rudy i piegowaty jak indycze jajo.
Ale odkrycie jeszcze mi wtedy zbyt nie ciazylo, zwlaszcza gdy babka na pytanie, co znaczy rudy, odpowiedziala:
- Taki jak Boleslaw, twoj dziadek. Jednym sie podoba , innym nie. Mnie bardzo.
- A piegowaty, babciu ?
- Piegi znikna z latami. Nie trzeba tylko zbyt uganiac sie po sloncu.
Minal ogromnie dlugi czas. Umialem juz puszczac w ruch baka i ukrecac glowy lalkom siostr. Gralem niezle w klasy i rwalem sie do gry z Antkiem w noze. Odwiedzilem Tyczyn i Staroniwe. Zaznalem mnostwa niezwyklych przygod: wypuszczalem sie sam za brame, bylem na karuzeli, u fotografa, w cukierni, w menazerii. Starszy pan mowil tam smieszne rzeczy:
"Oto hiena cetkowana, piec lat jak schwytana, a szesc lat jak w menazerii jest."; " Oto waz boa! Od hlawy do ogona mierzy szesc metrow, od ogona do hlawy tylko piec".
Zdaje sie,ze oprocz weza i hieny byla tam jeszcze tylko para krolikow.
Pokasal mnie pies wsciekly. Po hiszpance wytoczyla mi sie z nosa miednica krwi, a z zapalenia pluc ratowano mnie zawijaniem w przescieradla pelne lodu. Na Lysej Gorze na saneczkach odmrozilem nogi.
Nauczylem sie wielu zabaw, roznych "budujemy mosty", "entliczek-petliczek", "ele-mele-dudki", wypowiadania jednym tchem "siedzi kaczka na Dunaju na dwudziestu pieciu jaju,pierwsze jaju,drugie jaju,trzecie jaju..." az do dwudziestu pieciu, liczenia poprzedzajacego slepa babke, zandarma i zboja oraz pytke: " Unus,duo,tres,kwator,kwinkwe,seks,unus,duo,raba,kwator.kwinke,zaba", " Ajerbajer-bum, cztery konie rubu-rubu-ra-ri-rum". Umialem sporo wierszykow: " Idzie pajak po poreczy", "Chodzila czapla po zielonej desce", " Enterwas,puterwas, ty zajaczku biegaj w las".
Zycie zaczyna sie zawsze od smakow awangardowych. Ale do serca maja dostep laskawszy rymy i rytmy staromodne: o krakowiance, co nie chciala byc krolowa, a tym bardziej katowa, o zlotych literach na grobie zlaczonej milosci, o Wisle, co na znak milosci wstega opasal Krakow. "Jagodowy krol"Konopnickiej - bo czytac sie takze nauczylem - zabral mnie raz na jawie ze soba do boru i gdym sie ocknal pod lampa naftowa, bylo mi zal, ze zycie jest nieco inne w ksiazkach niz na naszym podworku.
Slodkie bywaja ksiazki, ale nic nie dorowna malmazji pierwszych jagodowych borow.
c.d.n.
...
Wybralam sie z Mezem na wiosenny spacer, jak co roku, wokol naszego miejsca zamieszkania. Dzien byl cudownie cieply, powietrze pachnialo swieza zielenia, woda i obietnica bardzo goracego lata.
Zapraszam na wspolna przechadzke i zycze wszystkim duzo ciepla,slonca i wszystkiego co serdeczne i zyczliwe...
X O X O
Pozdrawiam bardzo wiosennie.
ReplyDeletePiękne wiosenne ujęcia ;-))
ReplyDeleteAlinko uwielbiam czytać Twoje historie,nie dosyć ,że są pięknie napisane to są pełne treści:)Pozdrawiam Cię gorąco tak gorąco jak piękne i słoneczne są Twoje zdjęcia:)
ReplyDeleteŚlicznie i wiosennie!
ReplyDeleteKochana tobie równiez dużo słoneczka!
Ściskam cieplutko
Głupi tak przyznać...ale spłakałam się jak bóbr czytając Twój post!!!Jest piękny....Jesteś niesamowita!!!
ReplyDeleteJak zwykle, miło przenieść się w świat z opowiadania, jak i ten Twój wiosenny, tak obcy memy za oknem.
ReplyDeletePozdrawiam marcowo :)
Bardzo wzruszający i poruszajacy tekst Książeczki. Zostawia w człowieku wiele spraw do przemyslenia, do refleksji. Bardzo wzbogaca wnętrze czytelnika. Dziękuję Ci za to, ze dzielisz się z nami tymi pięknymi wspomnieniami z Książeczki.
ReplyDeleteA wiosna zachwyca zawsze i wszędzie, u mnie jeszcze niewiele jej widać. Pozdrowienia
Bardzo lubię czytac Twoje historię,to one mnie zatrzymały u Ciebie i czekam na ciąg dalszy.Pozdrawiam również wiosennie
ReplyDeletepretty nice blog, following :)
ReplyDelete