Tuesday, April 22, 2014

" Ksiazeczka " - Odcinek 10 I MALE " CO NIECO "

...

Wypadly Zielone Swieta. Brame kamienicy
umajono galeziami kwitnacych kasztanow i kitkami brzoz, a sien zasypano tatarakiem. Antek umial piszczec na jego lisciach. Po swietach mialem zdawac egzamin z pierwszej klasy w rzeszowskiej "bernardynce".
Dookola panowala cisza, jakby sie caly swiat przyczail. Wszystko jednak, gdy przyszlo do zdawania, wydawalo mi sie zartem. Dopiero gdy mi kazano zaspiewac, ziemia ustapila spod moich nog. Wreszcie, raczej recytativo niz melodyjnie, wydukalem:
Kto Cie do snu kolysal,
Gdys byl jeszcze malenki,
Kto cie uczyl pacierza,
Kto ci uszyl sukienki?
Ach to byla matula...

Tu prysla moja wytrzymalosc uczuciowa i zdolnosci spiewacze.
- No juz dosc - rzekl nauczyciel - Bardzo, bardzo ladnie. Wszystko bardzo ladnie.
Po czym poglaskal mnie po glowie, ale jakos tak, 
jakby sie bal pobrudzic. I zaraz obejrzal swoja dlon.
Otrzymalem swiadectwo z wzorkiem dwuglowego orla, na ktorym u gory cos przekreslono i w to miejsce kaligraficznym pismem wpisano 
" Rzeczpospolita Polska". Wszystkie stopnie byly bardzo dobre, tylko ze spiewu dobry. W mojej pamieci egzaminem byla reka, ktora sobie nauczyciel ogladal, gdy mnie poglaskal po glowie. Ruchem tym dal mi ze wszystkich przedmiotow stopien: "rudy "
W miare uplywu lat poglebiala sie we nie wiedza o rudosci i gestniala gorycz tej wiedzy. Siostry, kiedy juz w sprzeczkach wyczerpaly wszelkie argumenty, miotaly niezawodna obelge: "Rudzielec! "
Wszystkie ciosy umialem odparowac ostra klinga jezyka, tego wszagze nie.
Gorzej, bo pewnego razu najstarsza siostra nazwala mnie "zielony Jasiem".
Poniewaz wszelkie aluzje do kolorow wydawaly mi sie podejrzane, krew we nie zakipiala, co jeszcze bardzej rozzuchwalilo rodzenstwo. Odtad bylo mi wszystko jedno: zielony czy rudy, czerwony czy zolty, zloty czy ryzy - kazdy kolor byl wytykaniem mojego upokorzenia. Doszedlem do przekonania, ze rudy to podobne kalectwo jak zezowaty, garbaty, kuternoga albo jakala. Raz nawet babka, gdym jej pokazal jezyk,
Wykrzyknela:
Ryz,zyz i kuternoga
Jesli sie uda
To wielka laska Pana Boga!

Ryz w staroswieckim jezyku babki znaczyl, oczywiscie, rudy.
Odczuwalem coraz wieksza roznice miedzy mna a innymi ludzmi, kiedy mi zaczeto wyszukiwac krewnych wsrod zwierzat. Liszka - mowili starsi, wiewiorka - rowiesnicy, ruda malpka - dziewczeta. Dowiedzialem sie, ze mozna byc nie tylko biednym jak mysz koscielna , ale i spoconym jak ruda mysz. Odtad na cale zycie znalazly we mnie sojusznika lisy, wiewiorki i myszy, bo na rude malpy nie trafilem na swojej drodze. W naszym mieszkaniu w Pilznie roilo sie od myszy. Zastawiano na nie pomyslowe pulapki: talerze odwrocone dnem do gory i ustawione na tekturce, podparte trzaska, u ktorej konca, na wystrugany szpicu, pod talerzem umieszczony byl kes chleba. Zajadajac chleb mysz wzruszala trzaske i wtedy talerz spadal na tekturke odcinajac zwierzatku odwrot. Rano myszy topilo sie w wiadrze. Pod talerzem nieraz zdarzaly sie dublety. Gdy nikt nie widzial, wylawialem zmokniete myszki i puszczalem na wolnosc. Na ruda nie natknalem sie , co prawda, nigdy, ale futerko myszy ma jakby czerwony albo brunatny nalot. Moze zreszta moje myszki nie byly dostatecznie spocone. Odtad nigdy w zyciu myszy nie stronily ode mnie posuwajac nieraz smialosc swoja do zuchwalstwa. Z ptakow, rzecz jasna, najblizszy byl mi rudzik.
Alisci rudych dziewczat i chlopcow darzylem pogarda, bo mi sie zdawalo,ze mnie przedrzezniaja, aczkolwiek i rudosc posiada swoje stopnie. Do niektorych zlotych dziewczynek mialem nawet pewne upodobanie. Byle piegi zbytnio sie nie odznaczaly. Najbardzej czerwoni byli zydkowie. Wiec tez siostry najchetniej wolaly na mnie "Icek!". Do Icka , ktory niekiedy zmienial sie na " Mojsia", z latami doszedl epitet "kedzierzawy" oraz dosc osobliwy przymiotnik "kasztanowaty". O rudych tez mawiano,ze sa "falszywi jak lisy".
Z czasem spadla na mnie odpowiedzialnosc za dzieje ojczyste i niemile narodowi postaci.  W szczegolnosci miano mi za zle, ze wielki ksiaze Konstanty, tyran Polakow, mial podobno oprocz zadartego w gore nosa i malych, ruchliwych oczek - ruda glowe. Rozszerzano niekiedy  zarzuty na historie powszechna: Nero, Fryderyk Barbarossa... Te byly najciezsze. Wrogowie kosciola budzili zawsze szczegolna nienawisc w polskiej mlodziezy. Stad najgorszym nieszczesciem w szkole bylo zjawic sie w klasie trzynastym z kolei, bo wowczas otrzymywalo sie przydomek "Judasza" i dobra porcje kulakow.
Ogladajac czesto glowe w lustrze, gdy nikt tego nie widzial, podpatrzylem,ze najbardziej czerwono wyglada czlowiek pod swiatlo.
Zaczalem tedy unikac swiatla, a zwlaszcza slonca. W ogole wymyslalem sposoby, jak ukryc przed ludzmi glowe.
Przede wszystkim wiec az do ostatecznej koniecznosci nie zdejmowalem czapki. Wchodzac do kosciola obnazalem glowe dopiero za progiem, a wychodzac nakrywalem juz przed nim. Znajomych, a zwlaszcza nauczycieli, unikalem na ulicy, przechodzac na ich widok na druga strone, aby sie im nie klaniac. Zdarzalo sie, ze lekcewazylem nawet hymn panstwowy, grany w miejscach publicznych. Slonca unikalem jak ognia. Jakis Wloch napisal ksiazeczke, w ktorej wyluszczyl praktyczna wiedze, jakimi ulicami i zaulkami nalezy chodzic w ciagu roznych miesiecy roku i por dnia po Rzymie, aby nie wychodzic z cienia. Moglbym takie samo dzielo opracowac w zastosowaniu do Tarnowa. Do kapieli w Biale i Dunajcu udawalem sie zwykle sam, i to w najgestsze wikliny, a to dlatego, ze koledzy, gdym sie rozbieral, nieodmiennie zadawali mi pytanie: " Czy ty sie kapiesz w kwasnym mleku?". I twierdzili,ze musze sie opalac przez sitko. No a glowa jarzyla sie w sloncu jak latarnia. Na lekcjach tanca u mistrza Pietruszki wstyd mi bylo prosic z ruda glowa panny do tanca, tak ze tylko dzieki ofiarnosci tegiej zony mistrza zdolalem sia wtajemniczyc w arkana zawilej sztuki.
...

Dzisiaj pokaze niektore z moich prac tkackich, wykonanych na ramie,
ktore nosza fachowa nazwe "Gobelinow" 









 Torebka, rowniez tkana recznie na ramie


I poduszka dekoracyjna



Na koniec dla wszystkich milosnikow muzyki
melodia z mojego muzycznego albumu


"Temptation of Mara"


Wiele ciepla sle tym, ktorzy jeszcze tu zagladaja...

X O X O

Wednesday, March 12, 2014

"Ksiazeczka" Odcinek 9 i wiosna na Florydzie

...
Kamienica, w ktorej zamieszkalismy w Rzeszowie, przy ulicy Grottgera, nosila numer, jak sie zdaje 869, bo naowczas numerowalo sie w miastach kazdy nowozbudowany dom, niezaleznie od tego, przy jakiej stal ulicy.
Ulice i miasto to byl swiat nieznany, gdyz moj swiat konczyl sie na Atlasie bramy z jednej strony, jak swiat starozytny, i na rzekach Oxus i Jaxartes - z drugiej, tzn. na scieku wody od studni na podworzu.
Na podworko od wczesnego rana wysypywala sie dzieciarnia z kamienicy, zmierzajac albo do wody studziennej, gdzie sie dybalo na pszczoly, aby im,zabitym, z odwloka miod wysysac, gdzie jednak, przede wszystkim, znajdowala sie pompa.
Trzeba wielkiej sprawnosci, aby przetrzymawszy dlonia wode pod pompa nie bluznac w twarz sobie samemu, lecz dalekim a celnym lukiem opryskac plochliwa dziewczyne lub slabszego towarzysza zabaw.
Trzecim ulubionym miejscem byla sionka, kedysmy probowali wabic kruszynami chleba wroble, aby im potem nagle odcinac droge do wolnosci.
Raz za mojej pamieci Antek Czechnicki schwycil wrobla, ale mu on zaraz umknal z otwartej dloni.
Kamienica byla wlasnoscia pana Czechnickiego, rumianego na gebie i czegos zawsze zlego, ktory nigdy nie raczyl spojrzec na dzieci, chocby mu sie najnizej klanialy. Sam mial ich sporo.  Zezowata Wicke, ktora z upodobaniem oblewalem woda z pompy, znacznie starsza Janke, ktora raczyla sie czasem znizac do rur betonowych ukazujac biale majteczki z koronkami, Antka, naszego przywodce i dorosla juz panne Manie, rozsiewajaca odyrzajace zapachy. Kiedy przechodzila balkonem, z dolu widac bylo pianki jej falbanek. Procz nas i Czechnickich kamienice zamieszkiwal pan Bryl. Mial psa do siebie podobnego, jakby mlodszego brata. Mieszkanie pani Zapiorkowskiej na odleglosc parowalo stechlizna. Jej syn, garbusek Stas, ktoremu wiek trudno bylo okreslic, bo z wygladu przypominal dziecko, ale nam wytykal,ze jestesmy smarkacze, stale prosil o kromke chleba z maslem lub powidlem, a mogl tych kromek zjesc nieskonczona ilosc. Antek czasem dopuszczal mnie, w roli nagonki, do polowania na szczury w podworkowej wygodce. Zaden szczur nigdy nie zginal z jego reki, ale ogonow utracil niemalo. Ja zas zawdzieczam mu pierwsze i ostatnie w zyciu dreszcze przygod mysliwskich.
Do domku dzidkow, rodzicow ojca, na Mackowce, nad samym wislokiem, chodzilo sie tylko w wielkie uroczystosci. Dziadka uwazalem za jedna z najwybitniejszych postaci miasta, bo w farze poprzedzal zawsze z guba swieca w dloni zakrystiana zbierajacego datki na tace. 
Na Mackowke szlo sie ulica Panska, potem pod zawsze
kwitnacymi kasztanami, a im dalej tym glebiej brnelo sie w blocie.
Najciekawszy w domu byl strych z baniami osich gniazd i jablkami, zlozonymi tu, zeby dojrzaly.  Ale czar Mackowki wynikal z dwu innych okolocznosci:   po piaszczystej szkarpie mozna bylo zjezdzac na spodniach prosto do Wisloka, zas w kacie sadu rosl las wysokich pokrzyw.  Byla to milczaca, ale wroga i podstepna armia.
Wyprawy na Mackowke traktowalem jako krucjaty przeciwko pokrzywom.
Orezem zwykl bywac kolek wyrwany z plotu.  Cielo sie nim do utraty tchu w zdradliwa gestwine, siejac straszliwe spustoszenie w wysokopiennym lesie.  Nie obywalo sie bez strat wlasnych.  Na Grottgera wracalem zwykle mocno poparzony, z bablami na rekach, nogach i twarzy.
Po jednej z takich krucjat powiedziala mi babka bardzo nierada:
- Wygladasz jak indycze jajo.
Pobieglem szybko do lustra, aby zobaczyc jak wyglada indycze jajo, ktoregom przedtem nigdy na oczy nie ogladal.  Nie doszedlem wszakze, w czym moglbym je przypominac:  rozwichrzonymi wlosami, odstajacymi uszami, czy tez poparzonymi od pokrzyw policzkami.  Matka nie umiala zaspokoic mojej ciekawosci.
- Mamusiu, czy ja jestem podobny do indyczego jaja ?
- Kto ci to powiedzial ?
- Babcia.
- E, ona zawsze cos wymysli.
Dopiero siostra nasycila moj glod wiedzy.
- Haniu, czy wiesz, jakie jest indycze jajo?
- Wiem.
- Jakie ?
- Piegowate, tak jak ty. I do tego rudy. I z klapciastymi uszami.
Pobieglem znowu do lustra.  Przygladalem sie dlugo. Zrobilo mi sie smutno.
Stwierdzilem,ze wygladam inaczej niz sostry, Antek Czechnicki a nawet zezowata Wicka. Wreszcie szepnalem do mojego odbicia:
- Jestes rudy i piegowaty jak indycze jajo.
Ale odkrycie jeszcze mi wtedy zbyt nie ciazylo, zwlaszcza gdy babka na pytanie, co znaczy rudy, odpowiedziala:
- Taki jak Boleslaw, twoj dziadek. Jednym sie podoba , innym nie. Mnie bardzo.
- A piegowaty, babciu ?
- Piegi znikna z latami. Nie trzeba tylko zbyt uganiac sie po sloncu.
Minal ogromnie dlugi czas.  Umialem juz puszczac w ruch baka i ukrecac glowy lalkom siostr.  Gralem niezle w klasy i rwalem sie do gry z Antkiem w noze.  Odwiedzilem Tyczyn i Staroniwe.  Zaznalem mnostwa niezwyklych przygod: wypuszczalem sie sam za brame, bylem na karuzeli, u fotografa, w cukierni, w menazerii. Starszy pan mowil tam smieszne rzeczy:
"Oto hiena cetkowana, piec lat jak schwytana, a szesc lat jak w menazerii jest."; " Oto waz boa! Od hlawy do ogona mierzy szesc metrow, od ogona do hlawy tylko piec".
Zdaje sie,ze oprocz weza i hieny byla tam jeszcze tylko para krolikow.
Pokasal mnie pies wsciekly. Po hiszpance wytoczyla mi sie z nosa miednica krwi, a z zapalenia pluc ratowano mnie zawijaniem w przescieradla pelne lodu. Na Lysej Gorze na saneczkach odmrozilem nogi.
Nauczylem sie wielu zabaw, roznych "budujemy mosty", "entliczek-petliczek", "ele-mele-dudki", wypowiadania jednym tchem "siedzi kaczka na Dunaju na dwudziestu pieciu jaju,pierwsze jaju,drugie jaju,trzecie jaju..." az do dwudziestu pieciu, liczenia poprzedzajacego slepa babke, zandarma i zboja oraz pytke: " Unus,duo,tres,kwator,kwinkwe,seks,unus,duo,raba,kwator.kwinke,zaba", " Ajerbajer-bum, cztery konie rubu-rubu-ra-ri-rum".  Umialem sporo wierszykow: " Idzie pajak po poreczy", "Chodzila czapla po zielonej desce", " Enterwas,puterwas, ty zajaczku biegaj w las".
Zycie zaczyna sie zawsze od smakow awangardowych. Ale do serca maja dostep laskawszy rymy i rytmy staromodne: o krakowiance, co nie chciala byc krolowa, a tym bardziej katowa, o zlotych literach na grobie zlaczonej milosci, o Wisle, co na znak milosci wstega opasal Krakow. "Jagodowy krol"Konopnickiej - bo czytac sie takze nauczylem - zabral mnie raz na jawie ze soba do boru i gdym sie ocknal pod lampa naftowa, bylo mi zal, ze zycie jest nieco inne w ksiazkach niz na naszym podworku.
Slodkie bywaja ksiazki, ale nic nie dorowna malmazji pierwszych jagodowych borow.
c.d.n.
...

Wybralam sie z Mezem na wiosenny spacer, jak co roku, wokol naszego miejsca zamieszkania. Dzien byl cudownie cieply, powietrze pachnialo swieza zielenia, woda i obietnica bardzo goracego lata.
Zapraszam na wspolna przechadzke i zycze wszystkim duzo ciepla,slonca i wszystkiego co serdeczne i zyczliwe...















X O X O




Wednesday, February 26, 2014

"Ksiazeczka" Odcinek 8 i Kilka Naszyjnikow ...........


" RUDY, WYLAZL Z BUDY..."

Zza tego widnokregu zycia, skad zaczyna sie pamiec, od razu ku mnie
wyszly narodziny i smierc. Wtedy nie byly to wcale sprawy wazne.
Matka przyjechala do domy dziadkow w Sokolowie, kiedy sie miala urodzic moja mlodsza siostra. Nie ostatnim powodem wyboru Sokolowa byla zapewne osoba, ktorej nazwisko zdobi metryke moja i rodzenstwa.
Osoba nazywala sie Katarzyna Zajac i figuruje w lacinskiej rubryce metryk jako "Obstetrix". Witala nas kolejno troje na tym swiecie.
Kiedy usmiechnieta od ucha do ucha pani Zajacowa oznajmila,
ze bocian przyniosl mi siostrzyczke, zajelo mnie tylko jedno:
- Ktoredy ?
- Przez komin - odpowiedziala.
Wcale mi sie nie podobalo sine i zaplakane stworzonko, ktore nazywano moja siostrzyczka. Odtad tylko pilnie sledzilem, czy dalsze bociany nie upatruja sobie za cel naszego komina.
Juz wstaly ranne zorze zycia i spieszno mi bylo do nich. Dom szumial jak muszla, a tecza wila sie przez sam jego srodek. Podroz dookola swiata zaczyna sie od dotyku. Od podlogi i kobierca, a na wsi zapewne od klepiska, od ziemi. Gladzizna i szorstkosc przedmiotow zapowiadaja dwojaki smak przyszlego zycia. Wszystko, co wzrok zabiera w swoje posiadanie trzeba sprawdzic dotykiem.  Na rzezbionej, ale gladkiej szafie orzechowej laczyly sie, jak w wielkim atlasie historii naturalnej, swiaty roslinny,zwirzecy i ludzki.  Esy-floresy lodyg, lisci i kwiatow splataly sie z wzniesionymi wysoko rogami jeleni i z ogonami pawi. Wilyby sie zapewne w nieskonczonosc, gdyby im drogi nie zagrodzily podobne do pawi ogoniaste panny z oblymi grudkami piersi.  Wnetrza szaf przepastne byly jak puszcza. Przystepniejsze, chociaz rownie tajemnicze, bylo czarodziejstwo luster.  Na suficie wypatrywalo sie cudacznych figur, niby znakow zodiaku czy konstelacji.  Zimnych klamek mozna bylo dotykac czolem i probowac ich mosieznego smaku jezykiem.  Na szyby chuchac i potem pisac palcem albo skrzypiec dlonia.  Pod lozkami przestrzenily sie nieodkryte lady.
Ilez sie to odkrywalo osobliwych przedmiotow: gesie piora o dziwnie posklejanych wiorkach, wszystkie z umazanymi noskami, piaseczniczke do osuszania pisma, szeleszczaca pzyjemnie przy potrzasaniu, klepsydre.  Coz to za rozkosz macic prawa czasu i przedwczesnie odwracac klepsydre !
A serwantka !  Zgromadzone w niej bibeloty ogladac mozna bylo tylko przez szybke.  Za to w albumie rodzinnym buszowalo sie bez ograniczen dotykajac ustami milych twarzy, a brudnymi palcami - niemilych.
Najrozkoszniej bylo wieczorami przy lampie, kiedy czrwony knot z sina aureola nagle wylanial z nicosci, powlekal deikatnie mgla szkielko u gory, a mleczna umbra rozjarzala sie jakby co dzien na nowo odrywane cialo niebieskie. I zaraz cmy pobrzekiwaly melodyjnie o umbre i osmalaly sie nad kraterem szkielka, z ktorego wtedy buchal czarny kopec.
Za oknem w ogrodzie stala beczka z deszczowka, glebina bez dna.
A przeciez mozna sie z nia bylo poufalic, bic tafle kijem, ochlapac sie do woli, nawet ukradkiem napic piwnica pachnacej cieczy.  Klomb z rozami przynecal pszczoly, za ktorych lotem mozna bylo wodzic wzrokiem godzinami, aby wykryc skad sie biora.  Ptakom nigdy nie udalo sie nasypac na ogon soli.  Pies w budzie byl pierwszym w zyciu przezwyciezonym niebezpieczenstwem.  W sadzie najbardzej pociagaly papierowki, co noc sypiace sie z drzewa, pierwszy owoc zakazany.  Moze i w raju pierwsi rodzice zjedli papierowke dlatego, ze im przedwczesie dojrzawszy spadla pod nogi na ziemie ?
Za czarnym cyprysem na skraju ogrodu nie bylo juz nic.  Na cyprysie swiat sie konczyl.  Fioletowialo jeszcze, co prawda, poprzez drozke kartoflisko, ale to byl juz szeroki swiat, poza domem, inny lad, inna planeta.
Szeroki swiat wtedy nie pociagal.
Kiedy rodzice opuszczali po raz pierwszy za mej pamieci Sokolow, pozostawiajac mnie opiece surowej babki, pedzilem z placzem daleko za powozem uwozacym ich do Rzeszowa, ale to nie z checi wyrwania sie z nimi w swiat, lecz dlatego,ze oni swiat moj opuszczali.  Po raz pierwszy wtedy poczulem gorycz osamotnienia.
Niedlugo po urodzeniu sie siostry zmarl dziadek.  Krecilismy sie obok rodzicow w poblizu karawanu rozgladajac sie z ogromna duma, czy wszyscy widza,ze to nasz pogrzeb.  W pewnej chwili strzelilo mi do glowy, zeby wyzyskac wolny luk resoru do przejazdzki i usilowalem uczepic sie karawanu.  Ale lagodny ruch reki matczynej,  a jeszcze bardzej jej pelne lez oczy zza czarnego welonu powstrzymaly mnie od wykonania zamiaru.
Po smierci dziadka wszystkie lustra w domu przyslonieto krepa.  Mialem podejrzenie, ze za krepa ukryl sie w lustrze dziadek.  Wiec zaraz po pogrzebie ostroznie i z trwoga uchylilem krepy zeby zerknac w lustro.
Strach mnie zdjal niemaly, bo w  lustrze odbil sie portret dziadka, zawieszony naprzeciw na scianie, znany mi dobrze, ale teraz jakby bardziej dobrotliwie usmiechniety.
Uderzylo mnie, ze mial podobne do moich wlosy, tyle ze o wiele bujniejsze.
Pewnie dlatego , po roku, na chrzcie dano mi na drugie imie dziadka: Boleslaw.  W rodzinie czesto sie odtad mowilo o tym podobienstwie.
- Wykapany Boleslaw - mowila nieraz babka, pilnie przygladajac sie mojej glowie.
Z dziadka pamieta tylko usmiech i dotyk lagodnej reki. Totez teraz, zdany na surowosc babki,  nie uznajacej miekkosci, w nieobecnosci rodzicow, mialem jednego tylko przyjaciela: grob dziadka.  Poniewaz wolno mi bylo chodzic do sasiedniej apteki dalszych krewnych, namawialem zawsze Zosie, starsza chyba o rok, na wspolne wyprawy na cmentarz.  Pacierz, wiem, ze sie mowilo za pania babka rano i wieczor, kleczac przy lozku.  Ale nie na grobie.  Tu sie tylko klekalo na ziemi, choc Zosia bronila zawsze grobu twierdzac, ze ucisk dziadka boli.
Kiedy mnie w koncu rodzice zabierali do Rzeszowa, jeszcze raz moja mysl pobiegla do grobu dziadka.  Zostawil mi on po sobie zlota korone.  Az tu w drodze jela kukac kukulka.
- Wyjm korone - odezwala sie matka - to ci ja okuka.
Niestety korona gdzies sie zapodziala.  Poczulem zal pierwszej utraty.
I wtedy dopiero zrozumialem, ze nigdy nie bede mial takze i dziadka, ktory by mi dal zlota korone i pogladzil wlosy miekka reka.

.......

Jeszcze na koniec kilka fotek moich pierwszych naszyjnikow , zrobionych z cietej w spaghetti bawelny koszulkowej,srebrnego kolka i koralikow






I naszyjnik , do ktorego uzylam masy perlowej i zamszowego sznurka.



Posylam Wam cieple, wiosenne promienie florydzkiego slonca
i zyczliwe mysli......

X O X O 





Friday, February 14, 2014

"Ksiazeczka" odcinek 7 i Niespodzianka od Kasi

...
" Wszelka lacznosc byla od dawna zerwana. Nieprzyjacielskie pistolety szyly powietrze. Trwalismy jednak az do poludnia, troche juz nieprzytomni.
Nagle z dolu wyczolgala sie czarna postac z rozkazem: "Natychmiast do tylu! "
Swisnely trzy strzaly z jednej cieciwy.
Kotlina Majoli wygladala wowczas jak piekielny kociol z zupa ognia, siarki i zelaza, buchajacy klebami dymu. Trzeba bylo w te gestwe skakac po skalach i wykrotach przez przesieki pociskow.
Dopiero w Wielkiej Misce uswiadomilem sobie, ze na Glowie Weza zostal moj chlebak, a w nim ksiazeczka i pelna manierka rumu. Dzien wszakze byl trudny. Rzadko w zyciu traci sie jednego dnia tylu przyjaciol. Znoszono ich gesto, opatulonych w koce, a o niektorych mowiono, ze na glos traby archanielskiej, w dniu Sadu Ostatecznego nie beda wiedzieli, gdzie sa, tak poszarpane byly ich ciala.
Noc tez byla ciezka: nioslem rozkazy na wzgorze 592, do niedobitkow. Ale tej nocy i nastepnego rana niemiecki pistolet klaskal tak glosno w gorskim powietrzu, jakby sie nieprzyjaciel wkradal w nasze pozycje. Tak dlugo przekonywalem dowodztwo o koniecznosci sprzatniecia owego ukrytego strzelca, ze wreszcie otrzymalem  rozkaz wytropienia go.
Prawde mowiac, byl to patrol po moja ksiazeczke.
Na szczyt wzgorza wskoczylem sam. Na czubku Glowy Weza
lezalo troche swiezych trupow, a moje wczorajsze gniazdo kamienne nareszcie trafil jak sie nalezy pocisk artyleryjski. Chlebak jednak z ksiazeczka lezal w porzadku. Tylko manierka byla calkiem prozna.
Ksiazeczka odniosla drobna ranke od szpileczki odlamka.
Penetrujac Rzym zaszedlem kiedys do kosciola San Lorenzo in Lucina, w poblizu starorzymskiego Oltarza Pokoju, nad Tybrem. Juz w progu upadlem na kolana: przede mna wisial na krzyzu Pan moj i Bog moj.
Moj Chrystus z dziecinnej ksiazeczki, o ktorym rzekl prorok Dawid:
"Przebodli rece moje i nogi moje, policzyli wszystkie kosci moje"
Niezmierzony bol i niezmierzona milosc. Ramiona obejmujace niebo i ziemie w chwili gdy sie wykonalo. Teraz dopiero spostrzeglem, ze na obrazie, daleko na widnokregu za krzyzem, swiecily w ciemnosciach pozary wrzesniowe. Kto zna dzieje sztuki, domysla sie chyba, ze to obraz Guida.
Jako dziecko rozmawialem z nim w ksiazeczce, teraz moglem rozmawiac z nim w glownym oltarzu rzymskiego kosciola, nie wiedzac przedtem,ze sie tam znajduje.
Chrystus z Lucina ma wzrok odwrocony od ludzi,ale nie ruchem obojetnym, lecz taki, jaki wyraza wielki zal. Jakich slow mialem szukac pod tym krzyzem , jak nie z mojej ksiazeczki?   Lecz Chrystus jakby nie sluchal, jakby te modlitwy z dziecinnej ksiazeczki brzmialy falszywie.
Kiedy po raz drugi przyszedlem do sw.Wawrzynca na Lucinie, obraz byl nakryty plotnem, bo kosciol odnawiano.Po kilku dalszych latach byl takze zakryty. Nie bylem widac godny. Dopiero w dziesiec lat po pierwszym spotkaniu mojego Chrystusa moglem go znow zobaczyc. Ale nie byl to juz ojciec , lecz sedzia, a glowa byla odsunieta na bok juz nie w zalu , lecz w gniewie.
Myslimy,mowimy i piszemy o sobie - pomyslalem wowczas - zawsze w jakis sposob mimo wszystko piekny. Lecz to, co czynimy, niewiele ma z naszej mysli, mowy i pisma. Piekni jestesmy we wlasnych myslach i slowach, niepiekni w naszych postepkach. Totez grzechy dziecinstwa wydaja sie nam po latach niemal cnotami, a grzechy pozniejsze wolimy przemilczec. Dlatego nasz Bog dziecinstwa, Bog milosci staje sie z latami Bogiem zalu, gniewu i sadu.Tracimy z oczu jego prawdziwe oblicze, narzucajac nan wlasnymi rekami chuste.
Lecz wedle slow Pawla, " milosc nigdy nie ustaje; choc i proroctwa wyniszczeja, choc i jezyki znikna, choc i wiedza przeminie. Bo tylko po czesci wiemy i po czesci prorokujemy. Ale gdy przyjdzie co doskonale jest, ustanie co po czesci jest.Gdym byl dzieckiem, mowilem jak dziecko, myslalem jak dziecko. Lecz gdym sie stal mezem, pozbylem sie tego, co bylo dziecinne. Teraz widzimy przez zwierciadlo, niejasno; lecz w on czas twarza w twarz. Teraz wiem po czesci; lecz w on czas poznalem, jakom i poznany jest. Teraz tedy pozostaja wiara, nadzieja i milosc, te troje;
a z tych najwazniejsza jest milosc".
Najwazniejsza jest milosc. Wieksza niz wiara i nadzieja. Ukrzyzowana w Lucina i w dziecinnej ksiazeczce...."

....

Zrobilam sobie wymianke z Kasia z Ceramiczny kamien i w zamian za znaczki, ktore Kasia zbiera, dostalam takie oto slicznosci :


Slynnego Kasinego "Zabiusza", ktory dumnie zajal honorowe miejsce,
zadowolony,ze przebyl podroz za Ocean bez uszkodzen...

'Zabiusz" i  zawieszki ze slowem "Dziekuje"...Sliczne !!!!

Dwie broszki, do ktorych mam slabosc...
i ....jakze sie przydala zawieszka w ksztalcie serca, by podziekowac Kasi za 
taka szczodrosc !!!!


Dziekuje rowniez Wam za odwiedziny i kazde slowo pozostawione dla mnie !

X O X O

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...