"...Ale zanim doszlo do tych peregrynacji wojennych, zreszta niezbyt naboznych...Ksiazeczka konczy sie "Sposobem sluzenia do Mszy sw.".
Do laciny ciagnelo mnie od malenkosci , pasjami tez lubilem nasladowac odprawianie Mszy i nabozenstw. Mlodsze siostry zapedzalem do ministrowania i kazalem im asystowac przy moich celebrach. Wazonik oczywiscie sluzyl za trybularz, poszewki z koronkami za komezki, a kapa z lozka za ornat. Od tych niepowaznych praktyk rychlo przeszedlem do czynnego udzialu w prawdziwym zyciu liturgicznym. W Wielkim Tygodniu chlopcy pilznienscy obchodzili trzykrotnie w ciagu dnia zwarta grupa oba koscioly, stukajac rytmicznie drewnianymi kolatkami, ktorych uzywalo sie w tym czasie zamiast dzwonkow podczas nabozenstw. Dostac sie do tego bractwa bylo wielkim zaszczytem. Kazik Sedziak, pelniacy obowiazki przywodcy bractwa, dopuscil mnie do niego na okres jednego dnia w tygodniu, co bylo dodatkiem do kupionej u niego dosc slono parszywej krolicy.
Rodzice z dziwna niechecia przyjeli wiadomosc, ze koscielny pozwolil mi pewnego dnia poniesc kawalek drogi krzyz przed pogrzebem. Niedlugo tez zakazali mi uczestniczenia w zyciu liturgicznym, gdy stali sie swiadkami jednej z moich pamietnych klesk zyciowych. Z fary wyszla procesja Bozego Ciala. Chlopcow obdzielono choragwiami, utwierdzonymi przy lawach koscielnych, az na koniec pozostala tylko olbrzymia choragiew staroswieckiego bractwa czy cechu, ktorej nikt wziac nie chcial. Dopraszalem sie tak zarliwie, ze koscielny wreczyl mi ja wreszcie.
W chwili gdy procesja szla rynkiem, tuz przed oknami naszego domu, powial gwaltowny wicher a moja choragiew szeroko upadla w tlum rozmodlonych babinek, ktore paciorki natychmiast zmienily w zlorzeczenia.
"Szpik!" - padalo gesto. Choragiew ktos podniosl i nie pozwolil mi jej niesc dalej. Najadlem sie wstydu do syta.
W Pilznie tez istnial osobliwy sposob spiewania piesni majowych. Przed oswietlona swiecami figura na srodku rynku gromadzily sie co wieczor dziewczeta i ujawszy sie pod boki zawodzily piesni maryjne. Chlopcy zas wylazili na ocieniajace figure konary kasztanow i wtorowali, a raczej falszowali z zielonej wysokosci. Poslugiwalem sie wtedy, na kasztanach, ksiazeczka, slepiac do jedynej w miescie latarni zarowej, hustanej wiatrem na srodku rynku.
Zycie ludzkie toczy sie cyganska droga: to, co za lat zielonych bywa marzeniem, staje sie przedmiotem pogardy w latach pozniejszych. Dzieciece zapaly do ministrantury obrocily sie w czasach gimnazjalnych w chytre zabiegi, jakby sie od ministrowania wykrecic. Do spowiedzi katecheta zmuszal kartkami ozdobionymi nazwiskami penitentow, ktore trzeba bylo oddac spowiednikowi. Byli tacy, co dla kolezenstwa oddawali kartki za siebie i innych. Pokuta i zarazem dobry uczynek. Spowiedz zreszta w tym okresie zycia jest sprawa najbardziej wstydliwa i te strachy plynely ze wstydu. Pamietam, jak jeden z kolegow, pochwaliwszy juz przed spowiednikiem Pana Boga, odwrocil sie nagle do mnie i rzekl:
"Ty swinio, jak bys sluchal, to ci pysk stluke", po czym przystapil do wyznawania swych win.
W niektorych okresach zycia moja ksiazeczka zachodzila plesnia. Za lat akademickich wydawala sie zbyt dziecinna, zatem do kosciola chodzilo sie z pustymi rekami, bo Boga - jak sie wowczas mawialo - najlepiech chwalic po swojemu.
Az wreszcie, pewnego wrzesniowego dnia, mala ksiazeczka stala sie ksiega zywota.
Bylo to 12 wrzesnia. Drohobycza miala bronic moja kompania za kazda cene.Uzbrojenie mielismy nieswietne:jeden karabin maszynowy bez podstawy,karabinki radomskie i po dwa granaty obronne na glowe. Dzien schodzil, a Niemcy nie nadchodzili.
Bic sie zolnierska rzecz, ale i plotkowac zolnierska. Zanim slonce zaszlo nad Drobochyczem, cala kompania wiedziala, ze Niemcy rozstrzeliwuja wszystkich oficerow, podchorazych i cenzusowcow. Natomiast zwyklym szeregowym obcinaja guziki i mowia: "Do domu". A wiec pospiesznie zacieralismy cenzusostwo, zdzierajac bialo-czerwone obszywki. Przyszedl rozkaz, aby zniszczyc wszystkie dokumenty, ujawniajace nazwiska. Zniszczylismy wiec.
Trudno mi bylo powziac postanowienie co do jednego tylko dokumentu:
ksiazeczka byla podpisana imieniem i nazwiskiem. Ostatecznie - myslalem - jakis slad musi po czlowieku pozostac. Jesli zgine, jedynym swiadectwem, kim bylem, bedzie ksiazeczka. Ze wszystkich tesknot ludzkich najmocniejsza jest do swojego nazwiska i do wlasnego grobu. Kim by byl czlowiek bez nazwiska i jakby zyl nie majac pewnosci,ze pozostanie po nim grob? " Wieczne odpoczywanie" , o ktore prosimy Boga w modlitwie, posiada rownie ziemska co pozaziemska wymowe. "Wieczne odpoczywanie" to wlasne poslanie i nakrycie z ziemi, az po dzien, kiedy sie czas wypelni. Na groby powinno starczyc miejsca na tym swiecie dla wszystkich chyba ludzi. A przy chowaniu, niechze wiedza kogo.
Ksiazeczka zostala tedy w kieszonce drelichu i powedrowala ze mna na Wegry. Nie musialem juz brac polskiej ziemi na przeleczy Skolskiej.
Prawie cala moja kompania zostala na Wegrzech internowana w obozie Kisbodak, w poblizu granicy austiackiej. Zle bylo: Dunaj podmywal nasze baraki, a lezelismy w nich bez nadziei, na garstce slomy rzuconej na beton; zimny, rychly mroz i brak odziezy meczyly nas wraz z gwaltownie mnozacymi sie wszami, chorobami i glodem. Pancerniacy obrzucali wyzwiskami piechote, szeregowi pomstowali na oficerow, robotnicy i chlopi wygrazali inteligentom, krakowiacy psy wieszali na warszawiakach, rezerwisci z blotem mieszali zawodowych i policjantow. Co kilka godzin, w dzien i w nocy, "koguci",zandarmi wegierscy, rewidowali baraki. Kto zapial, dostawal po gebie, ten i ow zreszta do przesady, a czasem i bez zaczepki.
Zaczela sie goraczka powrotu.
X O X O
Zycie ludzkie toczy sie cyganska droga: to, co za lat zielonych bywa marzeniem, staje sie przedmiotem pogardy w latach pozniejszych. Dzieciece zapaly do ministrantury obrocily sie w czasach gimnazjalnych w chytre zabiegi, jakby sie od ministrowania wykrecic. Do spowiedzi katecheta zmuszal kartkami ozdobionymi nazwiskami penitentow, ktore trzeba bylo oddac spowiednikowi. Byli tacy, co dla kolezenstwa oddawali kartki za siebie i innych. Pokuta i zarazem dobry uczynek. Spowiedz zreszta w tym okresie zycia jest sprawa najbardziej wstydliwa i te strachy plynely ze wstydu. Pamietam, jak jeden z kolegow, pochwaliwszy juz przed spowiednikiem Pana Boga, odwrocil sie nagle do mnie i rzekl:
"Ty swinio, jak bys sluchal, to ci pysk stluke", po czym przystapil do wyznawania swych win.
W niektorych okresach zycia moja ksiazeczka zachodzila plesnia. Za lat akademickich wydawala sie zbyt dziecinna, zatem do kosciola chodzilo sie z pustymi rekami, bo Boga - jak sie wowczas mawialo - najlepiech chwalic po swojemu.
Az wreszcie, pewnego wrzesniowego dnia, mala ksiazeczka stala sie ksiega zywota.
Bylo to 12 wrzesnia. Drohobycza miala bronic moja kompania za kazda cene.Uzbrojenie mielismy nieswietne:jeden karabin maszynowy bez podstawy,karabinki radomskie i po dwa granaty obronne na glowe. Dzien schodzil, a Niemcy nie nadchodzili.
Bic sie zolnierska rzecz, ale i plotkowac zolnierska. Zanim slonce zaszlo nad Drobochyczem, cala kompania wiedziala, ze Niemcy rozstrzeliwuja wszystkich oficerow, podchorazych i cenzusowcow. Natomiast zwyklym szeregowym obcinaja guziki i mowia: "Do domu". A wiec pospiesznie zacieralismy cenzusostwo, zdzierajac bialo-czerwone obszywki. Przyszedl rozkaz, aby zniszczyc wszystkie dokumenty, ujawniajace nazwiska. Zniszczylismy wiec.
Trudno mi bylo powziac postanowienie co do jednego tylko dokumentu:
ksiazeczka byla podpisana imieniem i nazwiskiem. Ostatecznie - myslalem - jakis slad musi po czlowieku pozostac. Jesli zgine, jedynym swiadectwem, kim bylem, bedzie ksiazeczka. Ze wszystkich tesknot ludzkich najmocniejsza jest do swojego nazwiska i do wlasnego grobu. Kim by byl czlowiek bez nazwiska i jakby zyl nie majac pewnosci,ze pozostanie po nim grob? " Wieczne odpoczywanie" , o ktore prosimy Boga w modlitwie, posiada rownie ziemska co pozaziemska wymowe. "Wieczne odpoczywanie" to wlasne poslanie i nakrycie z ziemi, az po dzien, kiedy sie czas wypelni. Na groby powinno starczyc miejsca na tym swiecie dla wszystkich chyba ludzi. A przy chowaniu, niechze wiedza kogo.
Ksiazeczka zostala tedy w kieszonce drelichu i powedrowala ze mna na Wegry. Nie musialem juz brac polskiej ziemi na przeleczy Skolskiej.
Prawie cala moja kompania zostala na Wegrzech internowana w obozie Kisbodak, w poblizu granicy austiackiej. Zle bylo: Dunaj podmywal nasze baraki, a lezelismy w nich bez nadziei, na garstce slomy rzuconej na beton; zimny, rychly mroz i brak odziezy meczyly nas wraz z gwaltownie mnozacymi sie wszami, chorobami i glodem. Pancerniacy obrzucali wyzwiskami piechote, szeregowi pomstowali na oficerow, robotnicy i chlopi wygrazali inteligentom, krakowiacy psy wieszali na warszawiakach, rezerwisci z blotem mieszali zawodowych i policjantow. Co kilka godzin, w dzien i w nocy, "koguci",zandarmi wegierscy, rewidowali baraki. Kto zapial, dostawal po gebie, ten i ow zreszta do przesady, a czasem i bez zaczepki.
Zaczela sie goraczka powrotu.
Rynek w Tarnowie - lata 30-te
Przypominam o moim Swiatecznym Candy
i cieplutko sciskam.....X O X O