1 Listopad...Swieto Zmarlych...Moja Mama przygotowuje "golabki",zapala swiece,
Ja z Tata przygotowujemy sie do wyjscia na cmentarz...powoli zapada listopadowy zmrok...Ide z Tata,reka w rece,jest cisza jakas wokol nas,Tato wspomina swoje dziecinstwo, kolegow, ktorzy odeszli,glos Jego znizony niemal do szeptu...
A Ja czuje ciepla dlon Taty i wiem,ze tak musi byc...Ze nasze odejscie jest nieuniknione,ze wazne,ze najwazniejsze jest, by zostawic po sobie wspomnienia dobre, mile,uczynic cos,co bedzie "zylo" w pamieci innych...
I wtedy my stajemy sie "Niesmiertelni"...
Wchodzimy na cmentarz...Tato dolacza do grupy mezczyzn,stojacych przed "Grobem Nieznanego Zolnierza"...To chor meski,w ktorym moj Tato spiewa...
Masa ludzi czeka ...chca posluchac piesni rodzimych,piesni zalobnych...
Moja dlon dalej w dloni mego Ojca...
Patrze na jego Twarz, oswietlona blaskiem swiec...
Chce zatrzymac na zawsze ten obraz...Zaczynaja spiewac...
...Opuscil juz ten swiat, i swych przyjaciol grono...
O Boze! Uslysz nas !
Przyjm Go na Swoje Lono!
O Boze ! Uslysz nas!...
Potem idziemy na nasze groby...zapalamy znicze...modlimy sie...
Po lewej moja droga Tesciowa, po prawej moi Ukochani Rodzice
Tesknie za Wami