Wednesday, February 26, 2014

"Ksiazeczka" Odcinek 8 i Kilka Naszyjnikow ...........


" RUDY, WYLAZL Z BUDY..."

Zza tego widnokregu zycia, skad zaczyna sie pamiec, od razu ku mnie
wyszly narodziny i smierc. Wtedy nie byly to wcale sprawy wazne.
Matka przyjechala do domy dziadkow w Sokolowie, kiedy sie miala urodzic moja mlodsza siostra. Nie ostatnim powodem wyboru Sokolowa byla zapewne osoba, ktorej nazwisko zdobi metryke moja i rodzenstwa.
Osoba nazywala sie Katarzyna Zajac i figuruje w lacinskiej rubryce metryk jako "Obstetrix". Witala nas kolejno troje na tym swiecie.
Kiedy usmiechnieta od ucha do ucha pani Zajacowa oznajmila,
ze bocian przyniosl mi siostrzyczke, zajelo mnie tylko jedno:
- Ktoredy ?
- Przez komin - odpowiedziala.
Wcale mi sie nie podobalo sine i zaplakane stworzonko, ktore nazywano moja siostrzyczka. Odtad tylko pilnie sledzilem, czy dalsze bociany nie upatruja sobie za cel naszego komina.
Juz wstaly ranne zorze zycia i spieszno mi bylo do nich. Dom szumial jak muszla, a tecza wila sie przez sam jego srodek. Podroz dookola swiata zaczyna sie od dotyku. Od podlogi i kobierca, a na wsi zapewne od klepiska, od ziemi. Gladzizna i szorstkosc przedmiotow zapowiadaja dwojaki smak przyszlego zycia. Wszystko, co wzrok zabiera w swoje posiadanie trzeba sprawdzic dotykiem.  Na rzezbionej, ale gladkiej szafie orzechowej laczyly sie, jak w wielkim atlasie historii naturalnej, swiaty roslinny,zwirzecy i ludzki.  Esy-floresy lodyg, lisci i kwiatow splataly sie z wzniesionymi wysoko rogami jeleni i z ogonami pawi. Wilyby sie zapewne w nieskonczonosc, gdyby im drogi nie zagrodzily podobne do pawi ogoniaste panny z oblymi grudkami piersi.  Wnetrza szaf przepastne byly jak puszcza. Przystepniejsze, chociaz rownie tajemnicze, bylo czarodziejstwo luster.  Na suficie wypatrywalo sie cudacznych figur, niby znakow zodiaku czy konstelacji.  Zimnych klamek mozna bylo dotykac czolem i probowac ich mosieznego smaku jezykiem.  Na szyby chuchac i potem pisac palcem albo skrzypiec dlonia.  Pod lozkami przestrzenily sie nieodkryte lady.
Ilez sie to odkrywalo osobliwych przedmiotow: gesie piora o dziwnie posklejanych wiorkach, wszystkie z umazanymi noskami, piaseczniczke do osuszania pisma, szeleszczaca pzyjemnie przy potrzasaniu, klepsydre.  Coz to za rozkosz macic prawa czasu i przedwczesnie odwracac klepsydre !
A serwantka !  Zgromadzone w niej bibeloty ogladac mozna bylo tylko przez szybke.  Za to w albumie rodzinnym buszowalo sie bez ograniczen dotykajac ustami milych twarzy, a brudnymi palcami - niemilych.
Najrozkoszniej bylo wieczorami przy lampie, kiedy czrwony knot z sina aureola nagle wylanial z nicosci, powlekal deikatnie mgla szkielko u gory, a mleczna umbra rozjarzala sie jakby co dzien na nowo odrywane cialo niebieskie. I zaraz cmy pobrzekiwaly melodyjnie o umbre i osmalaly sie nad kraterem szkielka, z ktorego wtedy buchal czarny kopec.
Za oknem w ogrodzie stala beczka z deszczowka, glebina bez dna.
A przeciez mozna sie z nia bylo poufalic, bic tafle kijem, ochlapac sie do woli, nawet ukradkiem napic piwnica pachnacej cieczy.  Klomb z rozami przynecal pszczoly, za ktorych lotem mozna bylo wodzic wzrokiem godzinami, aby wykryc skad sie biora.  Ptakom nigdy nie udalo sie nasypac na ogon soli.  Pies w budzie byl pierwszym w zyciu przezwyciezonym niebezpieczenstwem.  W sadzie najbardzej pociagaly papierowki, co noc sypiace sie z drzewa, pierwszy owoc zakazany.  Moze i w raju pierwsi rodzice zjedli papierowke dlatego, ze im przedwczesie dojrzawszy spadla pod nogi na ziemie ?
Za czarnym cyprysem na skraju ogrodu nie bylo juz nic.  Na cyprysie swiat sie konczyl.  Fioletowialo jeszcze, co prawda, poprzez drozke kartoflisko, ale to byl juz szeroki swiat, poza domem, inny lad, inna planeta.
Szeroki swiat wtedy nie pociagal.
Kiedy rodzice opuszczali po raz pierwszy za mej pamieci Sokolow, pozostawiajac mnie opiece surowej babki, pedzilem z placzem daleko za powozem uwozacym ich do Rzeszowa, ale to nie z checi wyrwania sie z nimi w swiat, lecz dlatego,ze oni swiat moj opuszczali.  Po raz pierwszy wtedy poczulem gorycz osamotnienia.
Niedlugo po urodzeniu sie siostry zmarl dziadek.  Krecilismy sie obok rodzicow w poblizu karawanu rozgladajac sie z ogromna duma, czy wszyscy widza,ze to nasz pogrzeb.  W pewnej chwili strzelilo mi do glowy, zeby wyzyskac wolny luk resoru do przejazdzki i usilowalem uczepic sie karawanu.  Ale lagodny ruch reki matczynej,  a jeszcze bardzej jej pelne lez oczy zza czarnego welonu powstrzymaly mnie od wykonania zamiaru.
Po smierci dziadka wszystkie lustra w domu przyslonieto krepa.  Mialem podejrzenie, ze za krepa ukryl sie w lustrze dziadek.  Wiec zaraz po pogrzebie ostroznie i z trwoga uchylilem krepy zeby zerknac w lustro.
Strach mnie zdjal niemaly, bo w  lustrze odbil sie portret dziadka, zawieszony naprzeciw na scianie, znany mi dobrze, ale teraz jakby bardziej dobrotliwie usmiechniety.
Uderzylo mnie, ze mial podobne do moich wlosy, tyle ze o wiele bujniejsze.
Pewnie dlatego , po roku, na chrzcie dano mi na drugie imie dziadka: Boleslaw.  W rodzinie czesto sie odtad mowilo o tym podobienstwie.
- Wykapany Boleslaw - mowila nieraz babka, pilnie przygladajac sie mojej glowie.
Z dziadka pamieta tylko usmiech i dotyk lagodnej reki. Totez teraz, zdany na surowosc babki,  nie uznajacej miekkosci, w nieobecnosci rodzicow, mialem jednego tylko przyjaciela: grob dziadka.  Poniewaz wolno mi bylo chodzic do sasiedniej apteki dalszych krewnych, namawialem zawsze Zosie, starsza chyba o rok, na wspolne wyprawy na cmentarz.  Pacierz, wiem, ze sie mowilo za pania babka rano i wieczor, kleczac przy lozku.  Ale nie na grobie.  Tu sie tylko klekalo na ziemi, choc Zosia bronila zawsze grobu twierdzac, ze ucisk dziadka boli.
Kiedy mnie w koncu rodzice zabierali do Rzeszowa, jeszcze raz moja mysl pobiegla do grobu dziadka.  Zostawil mi on po sobie zlota korone.  Az tu w drodze jela kukac kukulka.
- Wyjm korone - odezwala sie matka - to ci ja okuka.
Niestety korona gdzies sie zapodziala.  Poczulem zal pierwszej utraty.
I wtedy dopiero zrozumialem, ze nigdy nie bede mial takze i dziadka, ktory by mi dal zlota korone i pogladzil wlosy miekka reka.

.......

Jeszcze na koniec kilka fotek moich pierwszych naszyjnikow , zrobionych z cietej w spaghetti bawelny koszulkowej,srebrnego kolka i koralikow






I naszyjnik , do ktorego uzylam masy perlowej i zamszowego sznurka.



Posylam Wam cieple, wiosenne promienie florydzkiego slonca
i zyczliwe mysli......

X O X O 





6 comments:

  1. Alinko, przecudne sa te wspomienia, czytam je z wielka przyjemnoscia:) Piekne naszyjniki zrobilas, cudnie pasuja do letniej sukienki:) U nas jeszcze wiosny niestety nie widac. caly czas mrozno, ale mam nadzieje, ze to juz ostatnie podrygi zimy:) Pozdrawiam cieplutko:)

    ReplyDelete
  2. Wspaniała historia - wielkie dzięki za "Książeczkę"...
    Naszyjniki po prostu boskie!
    Ściskam Cię mocno, Alinko,
    Inka

    ReplyDelete
  3. Alinko, prześliczne naszyjniki:) Podziwiam Twoje zdolne rączki. A historia niesamowita:) Ściskam wiosennie

    ReplyDelete
  4. Te Twoje wspomnienia,zawsze bardzo ciekawe:) A naszyjniki,śliczne:))

    ReplyDelete
  5. Świetne naszyjniki:)
    Pozdrawiam:)

    ReplyDelete
  6. Uwielbiam tego typu naszyjniki, doskonale wysmuklają sylwetkę ... wyszły Ci znakomicie, czekam na więcej :)
    pozdrowiska serdeczne ślę i buziaki Alinko :)

    ReplyDelete

Dzieki za kazde mile slowo i wizyte u mnie!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...